Severino Laredo Neila urodził się w małej i pięknej wiosce, nieprzypadkowo zwanej “Hermosilla”, na północy Hiszpanii, 78 lat temu, w skromnej, dużej - liczącej 11 dzieci - i bardzo religijnej rodzinie. Podążając za przykładem starszego brata, który był księdzem, on również poczuł powołanie, które zrodziło się w nim bardzo wcześnie.
Ale będąc jeszcze dzieckiem musiał stawić czoła mniejszym lub większym przeszkodom, które zmieniły jego pierwotne plany. “Jednym z najwcześniejszych wspomnień z mojego życia duchowego jest moja I Komunia Święta, do której nie mogłem przystąpić do niej z innymi dziećmi, ponieważ złamałem post eucharystyczny, jedząc wiśnię. Musiałem więc poczekać na kolejny dzień, by przyjąć ją; byłem tylko ja”.
Potem, jako młody człowiek, po aspirantacie, kiedy wstąpił do nowicjatu, przeszedł kolejną próbę: “W tym czasie miałem badania lekarskie i znaleziono jakąś plamę na jednym z moich płuc. Bałem się, że z tego powodu nie pozwolą mi iść dalej, ale potem dano mi pozwolenie i byłem bardzo szczęśliwy”.
Ale znów, po wstąpieniu obawiał się, że zostanie odesłany do domu z powodu trudności w nauce łaciny, jednak i tę trudność udało mu przezwyciężyć, a on sam poczuł się naprawdę szczęśliwy ze swojego powołania. “Pamiętam, że po mojej pierwszej profesji wysłałem list do mojej siostry, dziękując Bogu za to, że zostałem przyjęty jako salezjanin Księdza Bosko”.
Jednak wiele innych trudności czekało na niego. “Lata formacji teologicznej były dla mnie trudnym czasem. Był to okres teologii wyzwolenia i doświadczyłem silnego kryzysu powołaniowego. Rozmawiałem o tym z kolegą z klasy i powiedziałem mu, że myślę o opuszczeniu seminarium. Dzięki Bogu zaprosił mnie na spotkanie Ruchu “Focolari”, które bardzo mi się spodobało i pomogło przezwyciężyć kryzys”.
Potem pełnił posługę szkole zawodowej, z czego był zadowolony, ale już w czasie przygotowania do kapłaństwa, studiując na uniwersytecie, ponownie doświadczył kryzysu, zwłaszcza pod wpływem ideologii, które się wówczas rozprzestrzeniały. “Ponownie szukałem kogoś, z kim mógłbym porozmawiać, a był to ksiądz ze wspomnianej grupy “Focolari”, który dał mi ważną radę: zmień swoje spojrzenie na życie, żyjąc bardziej dla innych niż dla siebie. Zacząłem więc bardziej żyć Ewangelią i kryzys minął”.
Radość z tego nowego zwycięstwa nad lękami i trudnościami sprawiła, że wraz ze święceniami kapłańskimi poprosił o wyjazd na misje. “Tak się złożyło, że Ewangelia w czasie moich święceń zawierała słowa: ‘Nie wyście mnie wybrali, ale to ja was wybrałem’. Było to jak przesłanie od samego Boga dla mnie w tym szczególnym dniu”.
Z tym nastawieniem wyruszył spokojnie do Boliwii. Był rok 1976. „Byłem pod wrażeniem tego wielkiego ubóstwa, które tam zobaczyłem” - wspomina. Od tego czasu, a więc przez 48 lat, zawsze służył w tym kraju, z wyjątkiem krótkiej przerwy w Quito w Ekwadorze. Zaczął swoją pracę w szkole rolniczej, a potem w różnych domach, by w końcu znaleźć się w La Paz, gdzie został dyrektorem, doświadczając z tego powodu, niestety, także zazdrości niektórych swoich współbraci. Potem były inne domy w całym kraju: w Cochabamba, Sucre, La Paz, gdzie poświęcił się głównie formacji, pracując z nowicjuszami i postnowicjuszami, a także z prenowicjuszami.
Patrząc wstecz na całą swoją drogę życia, ks. Laredo mówi: “Oceniając te wszystkie lata, czuję, że nie byłem w stanie zrobić tego, co myślałem zrobić, kiedy poprosiłem o wyjazd na misje; ale rozumiem, że plany Boga różnią się od naszych planów”.
W tym kontekście dzisiaj takie przesłanie kieruje na koniec do swoich współbraci: “Pielęgnujcie swoją osobistą, codzienną i zażyłą relację z Bogiem. A jeśli jedziecie na misje, nie miejcie własnych planów, ale bądźcie gotowi robić to, o co prosi was Bóg”.
https://www.infoans.org/pl/component/k2/item/21337#sigProIdad621654d7