“Kiedy otworzyłem drzwi, nagle zobaczyłem 2-3 tysiące ludzi przed naszą bramą. Prawie wyłącznie kobiety i dzieci, którzy uciekali przed wojną”. Tego samego wieczoru w sąsiednim mieście rozpętało się piekło. Wojna w Sudanie Południowym nasilała się, a ludzie uciekali. Miasto znajdowało się około pięciu kilometrów od wspólnoty salezjańskiej” - wspomina ks. Tulimelli, lepiej znany jako ks. Tuli. “Jest stosunkowo trudno dostępne, ale to ich nie zniechęciło. Kiedy pojawili się tysiącami przed naszą bramą, zrozumiałem, że muszę im pomóc i zapewnić schronienie”.
Była to mała decyzja o wielkich konsekwencjach. W ciągu kilku dni posiadłość zamieniła się w obóz dla prawie 20 000 uchodźców. Ks. Tuli został jego kierownikiem. “To był trudny czas”, mówi, “miałem wiele wątpliwości, ale zawsze przypominało mi się moje dzieciństwo”.
Tuli i jego rodzina należeli do jednej z najniższych warstw społecznych. Uczęszczał do szkoły katolickiej i tam po raz pierwszy zetknął się z salezjanami Księdza Bosko. “Obok naszej szkoły znajdował się dom wspólnoty. To tam po raz pierwszy spotkałem salezjanów” - wyjaśnia. “Różnili się od innych księży, od razu to dostrzegłem. Opiekowali się również niższymi klasami, biednymi dziećmi. Salezjanie nie patrzyli na status społeczny czy religię. Wychodzili poza te granice. Jako dzieci zawsze uczyli nas, że między księdzem a ludźmi musi być dystans. Nagle zobaczyłem salezjanów bawiących się z biednymi hinduskimi dziećmi. 'To są inni ludzie', pomyślałem wtedy. Drzwi były zawsze otwarte dla biednych dzieci”.
Jednym z tych salezjanów był misjonarz Jan Lens (zmarły w 2014 r.) z Antwerpii. “Jan nadal jest dla mnie kimś w rodzaju ojca, niemal bóstwem”, kontynuuje. “To on sprawił, że chciałem zostać salezjaninem i dał mi wiele rad, jak być dobrym misjonarzem”. Rzeczywiście, Tuli wcześnie zdał sobie sprawę, że chce być misjonarzem. “Jako dziecko słuchałem wielu opowieści o misjonarzach i byłem pod wrażeniem wyboru ks. Jana. Zostawił wszystkie swoje wygody, nauczył się naszego języka, odprawiał msze w naszym języku, a nawet trafił do więzienia. Zostawił wszystko, by stać się jednym z nas. 'Nie wybieramy miejsca, w którym się rodzimy, ale musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby uczynić świat lepszym miejscem dla wszystkich'. Te słowa ks. Jana zawsze noszę w sercu”.
I to jest dokładnie to, co ks. Tuli chciał zrobić w Sudanie Południowym. “Ks. Jan pomógł mi w przeszłości i teraz nadszedł mój czas, aby się odwdzięczyć. Poszedłem za głosem serca i pozwoliłem, by Bóg mnie prowadził. Zobaczyłam Boga w ubogich, tak jak ks. Jan zobaczył Go we mnie” - ciągnie dalej. “Podczas mojej posługi w Sudanie Południowym nie zmuszałam nikogo do chrztu ani nie próbowałam nikogo nawracać. Nie szukam świata pełnego chrześcijan, ale świata pełnego człowieczeństwa. Chcę być dla innych tym, kim ks. Jan był dla mnie. W tym sensie religia się nie liczy. Ludzie w obozie dla uchodźców czuli to samo. Na początku byli podejrzliwi: 'Czy powinniśmy ufać temu katolickiemu księdzu?', ale wkrótce zrozumieli, kim jestem i jaki jest mój cel: 'On nie chce nas nawracać, ale nam pomóc'”.
Nie zawsze wszystko szło gładko, ponieważ obóz łączył także różne kultury i religie. “Obóz składał się w 90-95% z kobiet i dzieci”- mówi Tuli. “Kobiety i dzieci z różnych religii, obrządków, kultur i tak dalej. Dla wielu z nich istniało przekonanie, że tylko ich plemię i religia są dobre, a inne są złe. Chciałem jak najszybciej zająć się tą kwestią. Nie dążę do świata pełnego chrześcijan, ale do świata pełnego ludzkości. Nie jesteśmy plemionami ani religiami, jesteśmy ludźmi”. Wszystkie te kobiety musiały poradzić sobie z licznymi traumami: utratą męża, przemocą seksualną, a nawet przemocą wobec córek i synów. Próbowałem je zjednoczyć, zaczynając od tego, co łączy. Trauma je połączyła”.
To, co zaczęło się od rozdawania paczek żywnościowych, szybko przekształciło się w strukturę, w której edukacja odgrywała kluczową rolę. “Zanim przybyłem do Sudanu Południowego, nigdy nie widziałem broni” - stwierdza ks. Tuli. “Był to więc dla mnie szok kulturowy. Pewnego dnia bawiliśmy się z dziećmi i wszystkie chwyciły bambusowe kije, aby zrobić sobie z nich broń. Wszystkie chciały zostać żołnierzami. Wojna była sercem tego kraju. Wtedy zdałem sobie sprawę, że musimy zrobić coś więcej. Musieliśmy nie tylko karmić tych ludzi, ale przede wszystkim ich edukować. Tak więc, krok po kroku, rodziły się różne inicjatywy: kursy szycia, tworzenia biżuterii, piekarnia i tak dalej. Ale przede wszystkim dzieci musiały chodzić do szkoły. To był dla mnie priorytet. 'Jeśli dzieci nie pójdą do szkoły, muszą opuścić obóz!'. Byłem surowy, ale starałem się patrzeć długofalowo. Ci ludzie nie musieli tylko przetrwać wojnę, musieli zdobyć coś, co pozwoli im rozpocząć nowe życie po wojnie”.
Krok po kroku ta wizja stawała się jasna i wspólna. Kiedy w 2018 r. ks. Tuli opuścił obóz, podziękowania były ogromne. “Niektóre z kobiet zrobiły zrzutkę, by kupić dla mnie buty. Nie chciałem ich brać, ale mnie zmusiły do tego. 'To, kim jesteśmy dzisiaj, zawdzięczamy tobie' - powiedziały mi. W 2021 roku ponownie odwiedziłem obóz. Jedna z kobiet, której wtedy pomogłam, nazwała swoje dziecko 'Tuli'. Później dowiedziałem się, że było wiele innych kobiet, które nazwały swoje dziecko również 'Tuli' lub 'David'”.
Dziś ks. Tuli spogląda wstecz na swój pobyt w Sudanie Południowym z wdzięcznym sercem. “Wszystkie te doświadczenia uświadomiły mi, że Bóg ma dla mnie swój plan. Słyszałem tragiczne historie i doświadczyłem bolesnych rzeczy, ale widziałem też wiele pozytywnych zmian” - mówi na koniec. “Nie patrzę na kolor skóry, rasę, płeć, pozycję społeczną... Patrzę na ludzi. Kiedy byłem nikim, stałem się kimś dzięki ks. Lensowi. Teraz oddaję to, co mi dano. Na jak długo? Tak długo, jak żyję. Staram się też przekazać to dzieciom: 'Świadczę wam moją pomoc za darmo, ale potem wy zróbcie to samo'. Kropla ks. Lensa uratowała mnie, teraz sam chcę być tą kroplą. A jeśli wszystkie te dzieci staną się z kolei kroplą, pewnego dnia możemy stworzyć ocean dobroci”.
https://www.infoans.org/pl/component/k2/item/18386#sigProId1102218873