Ośrodek ten należy do sieci “Salesiani per il Sociale APS” i jest głównym punktem zbiórki nieletnich cudzoziemców bez opieki przejeżdżających przez Kampanię. Są tam natychmiast przyjmowani na pewien czas do wspólnoty i obejmowani programami wsparcia w zakresie integracji społecznej i zawodowej, gdy osiągają pełnoletność.
Dyrektor Ośrodka, ks. Giovanni Vanni SDB, jest punktem odniesienia dla młodych Afrykańczyków z Północy, Bengalczyków i Pakistańczyków. W ciągu sześciu lat widział 799 młodych ludzi przybyłych z aż 37 różnych krajów; to taki mały świat przechodzący przez Neapol, chociaż niewielu zdaje sobie z tego sprawę. “Wielu przyjeżdża z Tunezji, ale w ciągu ostatnich dwóch lat większość pochodzi z Egiptu. Od samego początku podążają szczegółowo zaplanowaną trasą: wyruszają z Tobruku, libijskiego portu położonego najbliżej granicy. W oczekiwaniu na łódź są stłoczeni w szopie, gdzie wprawdzie nie są poddawani przemocy, ale nie mogą swobodnie wychodzić. Średnia wieku spadła: kilka dni temu przyjąłem 14-letniego chłopca” - mówi ks. Vanni. Neapol jest jak wielki filtr, przez który przechodzi ta zagubiona młoda społeczność.
“Nasze miasto jest pierwszym dużym miastem, do którego przyjeżdża się z południa” - kontynuuje ks. Vanni. “Ci, którzy tu lądują, wiedzą tylko, że muszą udać się na północ, reszta polega na ustnych przekazach. A po wygraniu ‘Scudetto’ Neapol stał się jeszcze bardziej znany, przyciągając jak magnes. Młodzi ludzie natychmiast starają się zebrać pieniądze na podróż. Pracują na czarno, zazwyczaj w polu, a następnie wsiadają do pociągu lub autobusu. Problem w tym, że nikt ich nie zauważa. Jeśli mają bilet, paradoksalnie stają się niewidzialni: podróżują nocą, rzadko ktoś zadaje sobie trud, by zapytać ich, kim są, dokąd jadą”. Stacja jest dla nich miejscem wysiadki, portem lądowym.
Nieletni stawiają stopę w dokach i najpierw szukają jedzenia. Karmią się w stołówce “Caritas”, a później trafiają do księdza Vanniego, który przyjmuje ich we wspólnocie “La Zattera”. Ten mówi dalej: “Zanim jednak dotrą do nas, biwakują przez kilka dni na stacji, nie budząc zainteresowania nikogo. Bywa i tak, że zauważy ich jakiś policjant, który dzwoni do nas. Czasem sami młodzi, którzy u nas goszczą, powiadamiają nas”.
Wielu z nich osiedla się, a po osiągnięciu pełnoletności są obejmowani programem wsparcia. Ośrodek salezjański zapewnia im mieszkanie i wspiera ich na początku ich dorosłej drogi. “Najpierw pomagamy im załatwić wymagane dokumenty: dowód osobisty i kartę pobytu. Następnie mogą wynająć mieszkanie, pracować, mając także zapewnioną opiekę lekarsą. Włoska szkoła jest kolejnym podstawowym narzędziem ich integracji. A potem jesteśmy trochę jak ich drudzy rodzice, staramy się zapewnić im wychowanie oparte na zachętach, ale także na upomnieniach. Staramy się również rozeznać ich predyspozycje i umiejętności, aby zaproponować im potem odpowiednie szkolenie zawodowe”.
Ryzyko, że ktoś pójdzie w złą stronę jest realne, ale na szczęście rzadkie. “Praca i zapewnienie mieszkania pomagają: jeśli ktoś ma dobry charakter, nie napotka większych problemów. Ale łatwe pieniądze i życie z dnia na dzień mogą być pokusą dla tych, którzy są słabsi lub od których rodzina, która pozostała w kraju, żąda pieniądzy. Mogą więc skończyć w grupach przestępczych. Muszę jednak powiedzieć, że odsetek naszych byłych podopiecznych w więzieniach jest niski”.
Inni po prostu znikają. “Nie można ich zatrzymać. Mówią, że idą na spacer albo po papierosy. I więcej ich nie widzimy. Potem czasem dzwonią np. z Francji, gdzie udają się wszyscy uchodźcy z krajów francuskojęzycznych, aby powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Ale nie ma się wcale pewności co do tego, tak więc nie wycofujemy zgłoszenia o zaginięciu”. W ten sposób powstaje wielka czarna dziura: Włochy tracą ich z oczu i nie ma po nich śladu.
Nie brakuje jednak tych bardziej niepokojących hipotez: “Kilka lat temu policjant zasugerował możliwy handel organami, pojawiły się doniesienia o podejrzanej furgonetce oferującej przejazdy na północ... Ale potem nic więcej o tym nie słyszałem”.
To są te koszmary, które pozostają w tle tej trudnej sytuacji. I dalej ks. Vanni: “Czasami ktoś dzwoni do mnie z Emilii lub Lombardii. Znajdują się w zimnie, bez schronienia i nie wiedzą, co robić”. Niektórzy umywają ręce, nawet jeśli mogliby coś zrobić. “Pod koniec stycznia zadzwonił do mnie 17-letni Egipcjanin, policja zatrzymała go i zabrała na komisariat, po czym włożyła mu do ręki kartkę z napisem: ‘Jest pan proszony o zgłoszenie się do opieki społecznej w poniedziałek’. Ale była sobota, a on nie wiedział, dokąd się udać. Zapłaciłem więc za przejazd pociągiem i kazałem mu wrócić do Neapolu”.
Ks. Francesco Preite, prezes “Salesiani per il Sociale APS”, mówi na koniec: “Migranci, których przyjmujemy, to młodzi ludzie, których nie oszczędziło życie. Właśnie dlatego znajdują się oni w centrum naszych działań społecznych i edukacyjnych, które wymagają zaangażowania wspólnoty złożonej z różnych osób, stowarzyszeń, instytucji i przedsiębiorstw. Społeczności zdolnej do godnego traktowania młodych ludzi i wzmacniania potencjału tkwiącego w każdym z nich”.
Marco Birolini
Źródło: Avvenire