Wszyscy opłakiwali kogoś zmarłego, który był im bliski, wielu straciło to, co miało, a większa część ludzi zmuszona była zmienić miejsce pobytu lub opuścić kraj.
Dotarcie do Syrii i poruszanie się wewnątrz niej nie jest łatwe. Jak w przypadku pandemii, wiele organizacji międzynarodowych i pozarządowych wyjechało z kraju bardzo dawno temu. Jednak Kościół, salezjanie, nigdy nie wyjechali i nie przestają stać u boku ludności.
Wojna się zakończyła w wielkich miastach, ale pozostały małe obszary konfliktów, bardzo wiele blokad wojskowych na ulicach i autostradach, nadal słychać warkot silników samolotów i wybuchy gdzieś w oddali, które koegzystują z tysiącami pocisków i pozostałościami po wojnie, które zapełniają pola i zrujnowane budynki.
W kontekście tych lat wojny każdy z młodych ludzi mógłby przytoczyć dziesiątki opowiadań o sytuacjach zagrożenia, napięcia i niepewności. “Kiedy żegnaliśmy rano naszych rodziców, ci usiłowali zapamiętać, jak byliśmy ubrani, w przypadku, gdy przyszło by im nas rozpoznać... Albo też pisaliśmy numery komórek na ręce w przypadku, gdyby nam coś się stało i trzeba byłoby ich o tym powiadomić” – wyjaśnia Biso Aghas, młoda kobieta z Aleppo.
Majdoleen Alzukimi ma 23 lata i uczęszcza do salezjańskiego ośrodka młodzieżowego w Damaszku od siódmego roku życia. Jej historia jest jedną z wielu, które mieszczą w sobie ból i traumę wojny, ale również – nadzieję na pokój i lepszą przyszłość. Jej ojciec został powołany, jak wielu innych, do odbycia obowiązkowej służby wojskowej, i wysłany na front. “Widywaliśmy go raz w tygodniu. Teoretycznie przebywał w rejonie bezpiecznym i w pobliżu nas, ale zawsze nam towarzyszyły lęk i niepokój, że coś mu się stanie” – wspomina.
Ani ona, ani jej rodzina nie może zapomnieć 21 marca 2018 roku, w którym to dniu przypada Święto Matki w Syrii. Na Damaszek został zrzucona bomba, zabijając jej ojca. Wtedy to młoda Majdoleen być może była jedyną osobą w Syrii, która powiedziała ze łzami: “Bardzo bym pragnęła, żeby nigdy nie skończyła się wojna w Damaszku, ponieważ jej koniec oznacza śmierć mojego ojca. Gdyby wojna nadal trwała, mój ojciec by jeszcze dzisiaj żył”.
Alberto López
Źródło: Misiones Salesianas/Vida Nueva