Wręczając krzyże, widziałem w oczach tych młodych mężczyzn i kobiet to sama światło, będące odbiciem słów, jakie wypowiedział jeden z nich: «Czuję, że żyję fragmentem Psalmu 105, który mówi: “Wtedy posłał sługę swojego, Mojżesza, i Aarona, którego sobie wybrał”. Gdy chodzi o mnie, jest to wezwanie, a nie wybór». Ta ich postawa, pogodna i zdecydowana, sprawiła, że w jakiś sposób odżyło nasze osobiste powołanie.
Jest to powołanie, które nie dotyczy tylko konsekrowanych salezjanów i salezjanek, ale – wszystkich członków Rodziny Salezjańskiej, ponieważ w taki czy inny sposób wszyscy jesteśmy wezwani do bycia uczniami-misjonarzami młodzieży i najbardziej potrzebujących w każdym zakątku naszego pięknego, ukochanego i cierpiącego świata.
W rzeczywistosci chrześcijanie nie mają misji do spełnienia, ale sami są misją. Wszyscy chrześcijanie są wezwani do życia tajemnicą Wcielenia, tj. do przeżywania w ciele fizycznym i w ciele moralnym wspólnoty obecności Boga.
Pełnią misję w imieniu Jezusa, a każdy, kto ich przyjmie, użycza gościny samemu Bogu: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto przyjmuje tego, którego Ja poślę, Mnie przyjmuje. A kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał» (J 13, 20).
W Kwiatkach św. Franciszka można znaleźć pewne urzekające opowiadanie. Pewnego dnia św. Franciszek, wychodząc z klasztoru, spotkał brata Leona. Był to prosty i dobry brat, którego św. Franciszek bardzo lubił. Gdy go spotkał, rzekł do niego: «Bracie Leonie, idziemy wygłosić kazanie». A ten na to: «Mój ojcze, wiesz, że jestem niewykształcony. Jak miałbym przemawiać do ludzi?”.
Ale jako że św. Franciszek nalegał, brat Leon się zgodził. Przeszli całe miasto, modląc się w milczeniu za tych wszystkich, którzy pracowali w sklepikach i w ogrodach. Usmiechali się do dzieci, zwłaszcza do tych najuboższych. Zamieniali jakieś słowo z najstarszymi z mieszkańców. Głaskali chorych. Pomogli jakiejś kobiecie dźwigać ciężkie naczynie pełne wody.
Po kilkakrotnym przemierzeniu całego miasta św. Franciszek powiedział: «Bracie Leonie, czas wracać do klasztoru».
«A nasze kazanie?».
«Już je wygłosiliśmy... już je wygłosiliśmy» - odpowiedział, śmiejąc się, święty.
Najlepsze kazanie jest zawsze to “z krwi i kości”. Jezus porównuje chrześcijan do soli: « Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi» (Mt 5, 13).
Św. Paweł przyrównuje ich do wonności: «Jesteśmy bowiem miłą Bogu wonnością Chrystusa». Kto roznosi tę wonność, nie potrzebuje mówić o tym wszystkim: wonność przemawia za niego.
Papież Franciszek napisał w adhortacji “Gaudete et exsulate”: «Lubię dostrzegać świętość w cierpliwym ludzie Bożym: w rodzicach, którzy z wielką miłością pomagają dorastać swoim dzieciom, w mężczyznach i kobietach pracujących, by zarobić na chleb, w osobach chorych, w starszych zakonnicach, które nadal się uśmiechają. W tej wytrwałości, aby iść naprzód, dzień po dniu, widzę świętość Kościoła walczącego. Jest to często „świętość z sąsiedztwa”, świętość osób, które żyją blisko nas i są odblaskiem obecności Boga, albo, by użyć innego wyrażenia, są „klasą średnią świętości».
Wytrwali i odważni misjonarze maluczkich
Z Domu-Sanktuarium naszej Maryi Wspomożycielki wyruszyło bardzo wielu misjonarzy, jak to już zostało powiedziane, by udać się w każdy zakątek ziemi: 149 razy w czasie 143 lat.
Po pierwszej wyprawie misyjnej w 1875 roku ksiądz Bosko zorganizował kolejną, w 1876 roku, z pierwszymi córkami Maryi Wspomożycielki, którym towarzyszyło matczyne błogosławieństwo matki Mazzarello. Było to sześć młodych sióstr w wieku od 17 do 25 lat. A potem były dalsze ekspedycje w latach: 1878, 1881,1883,1885,1886, 1887 i 1888. W chwili śmierci naszego ukochanego księdza Bosko na misjach w Argentynie, Urugwaju, Brazylii, Chile i Ekwadorze przebywało 149 salezjanów i 50 córek Maryi Wspomożycielki.
Stanowią oni odważną awangardę naszej Rodziny. Nie zostali posłani po to, aby “robić”, “robić” i jeszcze raz “robić”, ale by nieść ducha, aby rozszerzać uścisk Księdza Bosko, czułe człowieczeństwo Matki Mazzarello i odwagę tych, którzy żyją pasją Ewangelii.
To, co powiedziałem nowym misjonarzom, chcę powiedzieć wam wszystkim: «Spodziewamy się, że miłość duszpasterska będzie stanowić centrum waszego bycia i działania; że Chrystus Ewangelii, kochany i naśladowany przez Księdza Bosko i naszych świętych, będzie naprawdę źródłem dla was; że będziecie przeżywać pokornie i intensywnie synowskie poczucie przynależności do Kościoła, stawiać na uprzywilejowanym miejscu ludzi młodych, okazywać miłość wychowawczą typową dla systemu prewencyjnego, czyniąc to w duchu rodzinnym, z niestrudzoną pracowitością i umiarkowaniem. Trwając w zjednoczeniu z Bogiem, bądźcie optymistami, ludźmi radosnymi, kreatywnymi i elastycznymi, nigdy, przenigdy nie zapominając, że czeka was uścisk Ojca w Niebie, gdzie nie dotrzemy sami, ale w towarzystwie wielu tych, którym poświęcimy nasze życie».
Jesteśmy wezwani, by świadczyć o obecności Boga w świecie, czyniąc to w niepowtarzalnym stylu salezjańskim: zaczynając od dołu, od najmniejszych. Jesteśmy wezwani do świadczenie o obecności Boga w świecie.
Profesor Fernando Silva, który kieruje szpitalem pediatrycznym w Managui, podzielił się bardzo wzruszającym doświadczeniem. W wigilię Bożego Narodzenia pozostał do późna w pracy. Już było słychać fajerwerki i ognie sztuczne rozświetlały niebo, kiedy zamierzał udać się do domu, gdzie czekali na niego, by wspólnie z nim świętować.
Podzas gdy robił ostatni obchód oddziałów, by sprawdzić, czy wszystko w porządku, usłyszał cichy odgłos kroków z tyłu. Obejrzał się i zobaczył, że jeden z małych pacjentów idzie za nim.
W półmroku go rozpoznał, było to dziecko, które nie miało nikogo; rozpoznał oblicze chłopca, które już było znaczone śmiercią, i oczy, które prosiły o wybaczenie, a może prosiły o przyzwolenie.
Pan Fernando zbliżył się do dziecka, a dziecko dotknęło go swoją rączką, mówiąc: «Proszę powiedzieć o tym – wyszeptało – proszę powiedzieć komuś, że ja tutaj jestem».
Na wystawie fotograficznej poświęconej dzieciom ulicy z Limy pod jednym ze zdjęć widniał taki napis: «Saben que existo pero no me ven» - “Wiedzą, że istnieję, ale mnie nie widzą. Stanowię problem społeczny, statystykę, ale mnie nie widzą”.
Jesteśmy salezjanami wszędzie tam, gdzie się znajdujemy; słuchamy głosu zapomnianych, “niewidzialnych”. Jesteśmy wezwani, by być wytrwałymi i odważnymi misjonarzami maluczkich i najbardziej potrzebujących. Jesteśmy wezwani do tego, by klękać i myć nogi innym, jak to uczynił nasz Nauczyciel i Pan.
Tylko ten, kto się zniża, może słuchać, a przede wszystkim słuchać małych. Oni mają słowo, które chcą wypowiedzieć, i życie, którym chcą się dzielić.
Najdrożsi, spotkacie przede wszystkim bardzo wielu ludzi dobrej woli i innych, którzy bynajmniej nie myślą jak my, mają inne wizje świata, żyją i praktykują inne religie, ale którzy są dobrzy i czynią dobro, podziwiają piękno i poszukują prawdy. Ale spotkacie także wiele cierpienia spowodowanego niesprawiedliwością, nierównością i przemocą, często za sprawą tych, którzy mają większą władzę, zarówno polityczną, jak i społeczną czy gospodarczą.
Ale wy musicie zawsze pozostać u boku najbardziej ubogiego, najbardziej zagrożonego, najbardziej potrzebującego ludu.
Odnosząc się do tego, chciałbym przywołać na koniec jedną z “rad”, jaką sam Ksiądz Bosko zechciał udzielić misjonarzom, którzy wyruszali w ramach pierwszej ekspedycji misyjnej 143 lata temu na parowcu “Savoia”: «Otaczajcie szczególną opieką chorych, dzieci, starców i ubogich, a pozyskacie błogosławieństwo Boże i życzliwość ludzi». A na kartce, którą wręczył ks. Cagliero, napisał: «Róbcie to, co możecie: Bóg uczyni to, co my nie możemy uczynić. Zawierzajcie każdą rzecz Jezusowi Sakramentalnemu i Maryi Wspomożycielce, a zobaczycie, co to są cuda».